
Walka
Juergena Braehmera z
Nathanem Cleverlym była dość krótka, acz mocno treściwa. Podczas 6-rundowego pojedynku żaden z pięściarzy nie znalazł się na deskach, żaden nie wpędził drugiego nawet w ringowe tarapaty, ale czy fani mogą czuć niedosyt po sobotnim wieczorze? Niewielki z pewnością, choć nie wynika on z braku zaangażowania głównych bohaterów gali.
Niedosyt, i to spory, towarzyszy jedynie 37-letniemu Niemcowi, który prowadził na kartach sędziowskich po szóstej odsłonie, lecz na skutek doznanej kontuzji musiał - nie zdezerterować, to złe słowo - wycofać się z walki, dbając o swoje zdrowie. Wielka szkoda, bo wydarzenia z pierwszej części pojedynku zwiastowały niesamowicie interesującą drugą połowę spotkania. Niemiecko-walijska konfrontacja nie weszła jednak w decydującą fazę i dyskusja, co by było gdyby, jest w tej chwili pozbawiona sensu. Walka miała charakter zaciętej rywalizacji, przyjemnie się ją oglądało i myślę, że wszyscy kibice przyjmą rewanż z otwartymi ramionami. Na czele z Braehmerem.
Od początku pomysł zestawienia ze sobą tych dwóch pięściarzy i mógł się podobać, i niekoniecznie. Walka przypadła mi do gustu z bardzo prostego powodu - naprzeciwko siebie mieli stanąć pięściarze może nie ze ścisłej czołówki kategorii półciężkiej, ale z pewnością zawodnicy o określonej klasie, których prezentowane w ringu style walki zapewniały duży zastrzyk emocji. I tak też się stało. Patrząc na to wszystko z drugiej strony, sprawa rysowała się następująco. Walijczyk przystępował do starcia z Braehmerem, mając za sobą porażkę z
Andrzejem Fonfarą, do której na dodatek doszło jeszcze w 2015 roku. Na domiar złego Cleverly nie wygrał meczu w kategorii półciężkiej od kwietnia 2013 (ponad 3 lata!), kiedy to wysoko wypunktował Robina Krasniqiego. Czy wobec powyższego "Clev" zasłużył na mistrzowską szansę?
Tuż po sobotniej walce na gali w Neubrandenburgu głos zabrał "Polski Książę", który wyraził chęć stoczenia rewanżowego pojedynku z Cleverlym. Pojawiły się już opinie, że polski "półciężki" nie powinien dostąpić teraz zaszczytu rywalizacji o pas WBA Regular, bo sobie po prostu na taką potyczkę nie zasłużył (wiedząc, co się stało w Chicago kilka miesięcy temu). Oczywiście, w idealnym świecie Fonfara powinien po przegranym boju z Joe Smithem Juniorem utorować sobie drogę do walki o pas, tocząc jeden, dwa pojedynki, najlepiej z groźnymi oponentami, i dopiero potem mówić o starciu z Cleverlym. Ale co zrobił "Clev", żeby móc konfrontować się 1 października 2016 z "regularnym" mistrzem WBA? Nic, a pozycja polskiego pięściarza jest aktualnie dużo mocniejsza w dywizji do 175 funtów niż Walijczyka przed sobotnim wieczorem. Fonfara plasuje się na 12 pozycji w rankingu rzeczonej organizacji, więc posiada mandat, by z brytyjskim bokserem dzielić ring.
Pierwsza batalia Fonfary z Cleverlym przyniosła emocje, przyniosła rekordy, jeśli idzie o wyprowadzone i celne uderzenia. Czy w głowie Eddiego Hearna, osoby sprawującej pieczę nad karierą Walijczyka, zaświta myśl: "Let's make it happen again"?